sobota, 28 lutego 2009

+ Toteż…



8.00:00

Proces kasacji pamięci zakończony…


8.03:31

Zanim jeszcze otworzyłem oczy mój mózg zdążył już odebrać różne sygnały z wielu jednostek rozlokowanych po całym organizmie. Na razie o żadnych większych, uszkodzeniach nie było jeszcze informacji. Raport z otworu gębowego donosił o kwaśno-fajkowym odorze i znacznie podwyższonym poziomie suchości (zresztą o wysuszeniu i zmęczeniu donosiła przeważająca większość raportów)…


8.03:32

Lekki ból głowy…

Otworzyłem oczy…

…ból okazuje się jednak bardzo silny…


Mimo to uruchomione zostają pierwsze procesy myślowe pozwalające mi umiejscowić się we wszechświecie…

Godzina 12:00 powoli zaczynam żyć…



Król szczurów zmęczony (bez możliwości poprawy)



[…czas nie mijał, ale trwał z uporem czasu…]


czwartek, 19 lutego 2009

UNNAMED SOLDIER
Part One




34 CZERWCA


Po sześciu tygodniach wędrówki dotarliśmy na zachodnie rubieże Magnaficat B84. Przedwczoraj byliśmy w Moskwicie. Na tej planecie jest to prawdopodobnie największe skupisko ocalałych. Przeczekaliśmy tam śnieżyce.
***
Nie mieli żadnej racji prawiąc nam o urokach tej planety. Straciliśmy trzy puszki i pięć godzin.  Posuwając się dalej na południe przemierzyliśmy pierwszy okręg bermudzki i byliśmy 147 mil od Moskwitu zbliżając się do bloku numer 12.  Obraliśmy azymut na byłą stację badawczą znajdującą się w bloku 10B i w ciągu następnych dwu dni marszu natrafiliśmy na ślady. Były to kilkudziesięcio centymetrowej średnicy nory śnieżne. Wędrowałem w tej ekspedycji z pięciorgiem. Henry, Bishop, Francis, Terry i Ivan. I tak po przeszło siedmiu tygodniach milczenia zaiste miało to cholerne znaczenie. Zaczęła się wyrażać ich tożsamość. Nie lubię tego typu sytuacji. Poczęli się kształtować na potęgę i sobie nawzajem. Miałem jarmark z moimi tygryskami, ale musiałem ich studiować. No i byłem oczywiście głuchy. Porozszadować się mogli na amen, a nikt nie mógł szczęście uderzyć we mnie. Henry uczestniczył w osiemnastu ekspedycjach pierwszego stopnia bloku czwartego kwadratu A i bloku siódmego tego kwadratu. Czterokrotnie dowodził grupą. Aż przez 26 dni był siewcą. Uczestniczył w kampanii 12 marca broniąc południowej ściany sektora Yoko bloku szóstego kwadratu A. Według przełożonych i podopiecznych ekspedycji człowiek skuteczny, bezwzględny, oddany o nienagannej opinii. Był niewątpliwie jednym z tych twardzieli, którzy pluli na medale i rzucali nimi we wrogów. Uważał się za nieśmiertelnego żołnierza szczęścia. Często używał słów "zapierdolić", "spalmy to gówno" oraz "rzygać mi się chce". Lubiłem go w istocie bardzo. Był na swój sposób nawet zabawny. Bishop to były informatyk, spec od elektroniki. Typowa złota rączka i genialne dziecko. Nagle pojawił się znikąd i zaczął działać. Nic o nim nie wiedziałem. Raczej apolityczny. "Słoneczniki" van Gogh'a potrafił wydeklamować w systemie binarnym z podobnym zapałem co bronić swoich wartości.  Był bowiem samurajem. I bezużytecznym jak do tej pory nowicjuszem.  Nie to co Francis. Bóg wojny i najlepszy taktyk Armii Pierwszego Oświetlenia. Zasłużony we wszystkich ważniejszych bitwach. To miało jednak małe znaczenie skoro musiałem uważać na każdym kroku, żeby nie zabił się o własne nogi. Nabierając prędkości przy upadaniu mógł wpaść kilka metrów pod ten cholerny śnieżny puch. Nie żeby był potrzebny, ale miałem wobec niego inne plany. Mniejszy pożytek miałem już chyba tylko z Ivana.  Francis nosił wielkie i grube szkła na cienkim i szpiczastym nosie. Nawet by się nie połapał, że zostawiliśmy go przy najbliższej stacji badawczej. W porę zaopiekował się nim Terry. Był najmłodszym uczestnikiem podróży. Kiedyś był mieszkańcem Bronx'u i w momencie tzw. przenicowania kończył 18 lat. Na ochotnika zgłosił się najpierw do lokalnych oddziałów sanitarnych, później upatrywał swojej drogi w walce zbrojnej. Wstąpił do Armii Stanów Zjednoczonych, kiedy ta przestała istnieć postanowił wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. Został ciężko ranny. Potem kończył komplety wojskowe i aktualnie był absolwentem specjalistą od materiałów wybuchowych. Osobiście uważałem, że jest na tyle rozchwiany wewnętrznie i zniszczony wojną, że nie jest w stanie podejmować racjonalnych i dobrych decyzji. Co więcej byłem pewien, że w każdym momencie mogę wdepnąć w jedną z jego zabawek. Terry był i z wyglądu i z charakteru młodym, gładkim chłopaczkiem- dla mnie zbyt wrażliwym, by prowadzić wojny. Wolny obieżyświat Ivan jednak był czystym i przysłowiowym piątym kołem u wozu. Jego zadanie dla tej ekspedycji brzmiało: " Udawać że znam się na wszystkim najlepiej, jeśli się zgubimy to zganiać winę na innych, wkurwiać bezustannie resztę załogi" Był sumienny i realizował te cele dość doskonale. W założeniu sztabu miał być dla nas czymś na wzór chodzącej mapy i genialnego GPS'a, ale to my raczej częściej mówiliśmy mu gdzie ma iść i co ma robić. Parzył dobrą herbatę i tylko dlatego zdecydowałem się targać go dalej ze sobą.

41 CZERWCA

Rano
Natrafiliśmy na dwanaście kilkudziesiecio centymetrowej średnicy wglębień i nor.
Wieczór
Spotkaliśmy dwójkę ludzi. Uzyskaliśmy ważne informacje.
***
Znowu straciliśmy puchy. Jakie to irytujące. Nasze przypuszczenia się potwierdziły. Z podniecenia grupy przemierzaliśmy dwa razy szybciej trasę dzieląca nas od opuszczonej stacji badawczej.
 

sobota, 14 lutego 2009

+ Całą noc na potłuczonym szkle…



Zastygłem nad pusta kartką… Napisałem cokolwiek, ale kartce trafiło się do kosza na śmieci. Na kolejnej na zmiany pisałem i malowałem, niestety ta także trafiła do kosza… Następnych dwie też nie potrafiło przyjąć moich myśli, więc podzieliły los poprzedniczek. Zastanawiałem się chwilę czy ma sens wyciąganie kolejnych, przecież tyle drzew ścina się, żeby tylko średniej wielkości miasteczko produkowało kilkaset ton makulatury dziennie…

Wkurwiłem się, poszedłem zrobić sobie herbate… Podczas gotowania wody zacząłem rozmyślać nad tym całym procesem. Woda, leci sobie do mnie, oczywiście po drodze zostaje jeszcze oczyszczana, z naszego jeziora Słupeckiego, zdecydowanie w przedostatniej fazie istnienia… Jezioro eutroficzne, czyli w skrócie, dużo glonów, i wszelkiego rodzaju syfu roślinnego dającego latem piękny zielonkawy odcień, coraz mniej tlenu, coraz więcej mułu, przezroczystość sięgająca miejscami nawet do, aż, 30cm. Z dodatkowych atrakcji, ścieki komunalne z pobliskich wiosek, nawozy sztuczne i mineralne wypłukiwane z okolicznych pól, śmieci, których wygodniej i taniej było, zamiast na wysypisko, zrzucić przy brzegu. Po prostu idealne źródło wody do picia

Trochę prądu zmarnowałem, ponieważ wodę gotowałem czajnikiem elektrycznym… No cóż, trochę atmosfery musiało ulec przeze mnie degradacji, ponieważ większość elektrowni działa u nas jeszcze na węgiel, a jakby tego było mało w oczekiwaniu na wrzątek, zapaliłem papierosa. Na domiar złego był to papieros z filtrem, więc niestety i pedosferze się dostało, bo filtr ładnych kilkaset lat będzie się rozkładał. Dodatkowo, gdy już wypije herbatę to torebkę z fusami też muszę gdzieś wyrzucić, żeby się rozkładała, ale jednocześnie żeby nie walała się byle gdzie, więc trafia się jej do kosza na śmieci. Stamtąd wywędruje na wysypisko w Borkach, o ile firma wywożąca sumiennie wywiązuje się z obowiązków, więc przyczynie się do degradacji tego skrawka ziemi, z okolic, którego nie raz jadłem grzyby i nadal czasem jeszcze jem…

Napiłem się piwa… Puszki są aluminiowe… Picie z nich powoduje zwiększenie nagromadzenia w organizmie metali ciężkich, które są niezdrowe dla organizmu. Po za tym w końcu kupując i pijąc to piwo czas spędziłem na świeżym powietrzu. Zapachy z Konspolu, gdzie kurczaki są mordowane tysiącami, jest po prostu zniewalający na tyle, że widywałem osoby nie mogące wytrzymać już ilości odczuć zmysłu węchu i które mówiąc krótko rzygały jak kot pod płotami… Dodatkowo spaliny z samochodów, dymy z piecy ciepłowniczych sama radość dla zdrowia i środowiska (i znów te metale ciężkie plus świetne dla cery siarczany, azotany itp)… Ale wracając do puszek… Co z nimi zrobić?? Oddać w skupie? Kilogram aluminium poszedł w dół totalnie. Zawsze można było kiedyś zostawić dla innych, dla zbieraczy, ale dziś? Dziś nawet im coraz mniej się opłaca, nawet oni już coraz mniej zbierają. Kiedyś nie było miejsca w mieście gdzie wyrzuciłeś puszkę i ona leżała dłużej niż tydzień… Gdzie ona biedna teraz ma leżeć? Nie rozłoży się za szybko…

Wróciłem do domu zbudowanego z cegieł, betonu, żelaza, szkła i całej masy tworzyw sztucznych… Piękna sprawa… Środowisko naturalne po prostu uwielbia betonowe dżungle…

Włączyłem elektroniczne kartki napisałem, co napisałem, a co ty teraz czytasz, i też się wkurzyłem znów, bo czyż, gdy mam włączony komputer i nie piszę już na kartkach z drzew coś oszczędzam?? Ile energii zostaje w tym momencie zużyte żebym ja mógł sobie sklecić te kilka zdań… Uruchomienie całego sprzętu, lampa w pokoju… Może gdybym odpalił laptopa… Wtedy może jeszcze jakieś oszczędności bym poczynił, ale ile tych oszczędności? A moje zdrowie? Niewygodne warunki pracy. Lewostronna skolioza z rotacją… Zmniejszona lordoza.

Poszedłem coś zjeść. Sama chemia, sam raj dla moich trzewi. Mój organizm po prostu kocha wszelkiego rodzaju niezdrowe tłuszcze, fosfor i odpadki mięsne z parówek, wodę w kiełbasach i szynkach, stare mięso polewane wrzątkiem i smarowane tłuszczem na zapleczach marketów, chleby smarowane sztucznym masłem, mleko od krów na paszach, warzywa nawożone wszystkim, czym popadnie…

Za raz pójdę się wykąpać, ogolić… Zmyje swoją naturalną ochronę z bakterii, wystawie swój organizm na działanie innych mikrobów, ale jednocześnie zmyję z siebie brud, który także niezdrowo jest mieć na sobie. Woda z mydlinami spłynie sobie kratką ściekową do oczyszczalni skąd wpadnie znów do jeziora i znów będę sobie parzył na niej herbatę. Zdejmę ubrania produkowane przez Chińczyków po drugiej stronie globu za grosze.

Włączę radio i znów zmarnuję całą masę energii…

I zasnę a gdy będę spał mój biedny strudzony organizm będzie odpoczywał…

Ale czy na pewno??

A kogo to…


Prześpisz całe życie – gdybym tylko mógł…



Król szczurów którego męczy wiele rzeczy (notka pisana na dwa podejścia i wcale nie dzięki temu tworzy jakiś tam ciąg po prostu napisałem część musiałem wyjść wróciłem i dopisałem trochę środka i kawałek początku)



[…w szafce z lekarstwami tkwie…]



wtorek, 10 lutego 2009

Takie zdanie

Wszyscy umrzemy siedząc w pubie,w dobrobycie podczas apokalipsy zapowiedzianej przez Krystynę Czubówne

Dr Maaraas

sobota, 7 lutego 2009

O dzisiejszym świecie słów kilka

Zwykle pisałem bardzo psychodeliczne i niezrozumiale dzisiaj chce zwrócić wasza uwagę na pewien problem który toczy nasza rzeczywistość od dłuższego czasu...



O dzisiejszym świecie słów kilka

Przeżywamy obecnie kryzys gospodarzy więc prawić będę o inflacji .Tak o inflacji ale nie o inflacji pieniądza a raczej inflacji świata można by rzec .Żyjemy w świecie w którym słowo wolność wyboru oraz konsumpcja są słowami wręcz kluczowymi ..Mamy wybór można wybrać spośród 60 rodzajów pasty do zębów 50 rodzajów proszku i tak wymieniać mógłbym dalej lecz nie w tym rzecz .Chodzi o to że żyjemy w czasach globalnego przyrostu hmm jak by to powiedzieć „wszystkiego” wynika to oczywiście z przyrostu naturalnego homo sapiens jako czynnika sprawczego Więc mamy coraz więcej produktów,coraz więcej słowa,coraz więcej sztuki,coraz więcej muzyki. I wszystko by grało gdyby nie to że niestety ilość nie idzie w parze z jakością . I tak mamy coraz więcej słowa w rożnej postaci,czy to artykułów na znanych portalach internetowych ,coraz więcej gazet,słowa wdzierają nam się do mózgu z telewizora, z radia. Ale niestety jakość tych słów pozostawia wiele do życzenia czy 100 lat temu byłoby do pomyślenia że w opiniotwórczym medium pojawiałby się błędy rzeczowe , błędy ortograficzne czy też literówki ? NIE A tak się dzieje chociażby na znanych portalach internetowych. Czy w opiniotwórczych mediach 100 lat temu pojawiały się takie osoby jak chociażby Jola Rutowicz? Która kompletnie nie ma nic do przekazania i nawet jako fenomen medialny nie jest ciekaw, myślę że nie .A skoro już wdepnąłem w to gówno (znaczy się dotknąłem tematu medialnych jednorożców) to sądzę iż można sprawę rozpatrywać pod względem obrazu społeczeństwa które kreuje tego typu osobowości. Sadze iż jest to znak ,taki znak jaki daje ciało gdy coś jest nie tak. Kiedy z ciałem cos jest nie tak wtedy boli,występuje wysypka lub tez inna anomalia. Sadze iż właśnie Jola Rutowicz jest taka wysypką,bólem społeczeństwa które w ten przedziwny sposób pokazuje jak chory jest nasz współczesny świat. Mimo iż nastąpiła taka inflacja słowa ,że analfabetyzm powoli zaczyna być mitem to społeczeństwo nie czyta książek. Społeczeństwo czyta tabloidy i portale internetowe, Buduje na tym swoja wiedzę i osobowość,wychowujemy społeczeństwo debili które nie potrafi podjąć polemiki na żaden temat już nie mówiąc o sposobie wyrażania opinii prezentowany przez młodzież szkolna. W dobie inflacji słowa ,paradoksalnie słowo pisanie ubożeje ,czytelników jako takich jest coraz mniej a stwierdzenie że nie czytam książek jest przyjmowane bez żadnego sprzeciwu a w pewnych kręgach wręcz uznawane za cnotę. I takie osoby które cała swoja wiedzę budują z portali internetowych ,streszczeń, i telewizji podejmują się trudu pisania. Tak jest -pisania czego przykładem chociażby jest forma bloga, ale zgrozo podejmują się próby pisania książek (vide Jola Rutowicz) wpisując się w schemat inflacji słowa .Istne perpetuum mobile. Kolejny przykład inflacji w sztuce to przykład muzyki jako takiej. Od początku wieku XX jesteśmy świadkami inflacji muzyki na światowa skale,od tej pory w zasadzie każdy mógł tworzyć nieważne jak ,ważne ze tworzył ,ważniejsze od tworzywa zaczynało stawać się życie artysty i wpływ tego życia na jego twórczość. Nieważne jak śpiewa ważne o czym i dlaczego i jaki miała wpływ na to jego biografia im bardziej smutne dzieciństwo, kiepskie życie tym lepiej .Jaki jest efekt końcowy tego procesu ? Malejąca sprzedaż płyt i przekształcanie się muzycznych telewizji w realityschow. Mamy całe zatrzęsienie artystów muzyków na świecie,ale wybijają się już teraz jednostki medialne .Kolejnym przykładem globalnej inflacji świata są produkty elektroniczne ,mechaniczne , czy chociażby instrumenty muzyczne. Kilka przykładów z życia wziętych . Ford Focus do roku 2002 miał niezawodne silniki. W roku 2002 zwiększono produkcje i wymieniono silnik który jest bardzo awaryjny. Do czego to prowadzi ? Trzeba wymienić samochód szybciej. Odtwarzacze DVD jeśli ci się zepsują nie opłaca się ich naprawiać bo koszta naprawy będą wyższe niż kupno nowego playera .Komputery ? Jakie obudowy się teraz produkuje? Ano takie na których jeśli ktoś usiądzie wyglądają jak maluch po kasacji. Instrumenty muzyczne? Klawiatury sterujące – wadliwe, wykonane z kiepskich materiałów a przy tym sam fakt sprzedaży tak drogo instrumentu który o zgrozo nie gra bo potrzebny jest do tego dość mocny komputer jest po prostu śmieszne. Nic dziwnego że syntezatory z lat 70 świecą tryumfy. Przynajmniej środowisko muzyczne w porę się opamiętało pod względem konsumpcyjnym. Całe to mrowie przykładów dewaluacji sztuki,przedmiotów codziennego użytku czy nawet inteligencji społeczeństwa które tu przytoczyłem ma uświadomić jak bardzo nasz współczesny świat próbuje zmienić nas w bezmózgie stwory nastawione wyłącznie na konsumpcje. Trzeba się bronić ! Czytać książki , jak kupować to na długi czas rzeczy porządnie wykonane ,Jak słuchać/oglądać to wartościowych artystów którzy imponują nam swoja muzyka i sztuka anie tym co przydarzyło im się w dzieciństwie. To tyle ode mnie


Dr Maaraas

+ Dnia pamiętnego roku pańskiego…




A wszystko zaczeło się na Tenbicie skąd uciekliśmy szybko po to by osiąść na długie trzy lata na Onecie…


10 III 2005 - Pojawiła się na Tenbiecie notka o przeniesieniu bloga na Onet, powodem tej pierwszej migracji było zmęczenia autorów głupimi komentarzami typu „FaJnY bLoGaSeK wPaDnIj Do MnIe ZoStAw KoMcIa” Czyli syndrom zepsutego Caps Locka i dzieci Neostrady… („taaa”)


Tyle o Tenbicie…


Nastąpiła era Onetu. Nowa szata, nowe myśli i rozwój i upadek, a raczej zastój…



9 III2005 – Tego pamiętnego dnia Maras zamieścił pierwszą swoją notkę o wkurwieniu. Potem już jakoś poszło… Wydawało się, że piękniej być nie może… Chyba byliśmy w czołówce,jeśli chodzi o liczbę nowych notek pojawiających się na blogu („byliście lepsi niż różowe blogi trzynastek, choć mimo pozornej ilości, powoli stawaliście się monotematyczni”). Jednak z początku zapaleni szybko się wypaliliśmy („Ty na pewno”)…

Potem kolejno nastąpił kwiecień, maj i czerwiec. Gdzie powoli utwardzał się styl… Każdy z nas nadawał swoim notką jakiś rozpoznawalny dla niego rys. („to wam wyszło na dobre”)

Po czerwcu nastąpił sierpień… Mój ujarany wówczas umysł przeszedł nad tym jakby nigdy nic… Lipiec, bowiem jak to często lipce mają do siebie,obfitował w inne ciekawsze zajęcia niż pisanie na blogu… Sierpień też zleciałby niezauważony przez nikogo gdyby nie Jahu. Nadejście września także zauważył tylko Jahu…

Przyszedł październik i znów kłótnie i znów zwady…

Zmieniona została nazwa, zmienione zostały zasady („a były, kurwa, jakieś??”)

Potem zaraz wszystko wróciło do normy

Listopad, skończył się szybciej niż liście na drzewie. Zaczęło padać, więc i blog padł…

Grudzień, Pojawiły się już tylko dwie notki, z czego obie moje. Jedna o okularach („w końcu żeś, kurwa, komputer znalazł”). Druga czysto historiograficzna…

2006: Nowy rok, nowe nadzieje można rzec…Ogłoszony został nabór na nowych członków. Odezwały się tysiące ludzi chcących być jak my… Nikogo nie wybraliśmy…(„weź,kurwa, nie ściemniaj, bo mnie wkurwiasz, nikt się nie odezwał, bo nikt pewnie nawet nie przeczytał tamtej notki, a nawet jeśli przeczytał to nikt nie jest na tyle głupi by skazywać się na pisanie tutaj z wami”)…yyy… No dobra nikt się nie odezwał…

Znów chwilowe rozbudzenie ze snu i nastąpił luty i nagłe pojawienie się Gudziomira po naszych rozmowach plenerowych przy wódce,choć zima tego roku bardzo sroga dla nas była…

Luty przestąpił zgodnie z zasadami roku nieprzestępnego („według statystyk policji było w miarę spokojnie”) by zmienić się w marzec. A w marcu jak w garcu, porobiło się trochę, znów zaczęliśmy pisać dużo i nawet w większości w sensem („jak dla kogo”)…

Kwiecień… W kwietniu rozkwitło, na blogu pojawiła się płeć piękna w osobie Oli i tak oto czysto męski („gejowski, chciałeś powiedzieć,chyba”)blog podniósł znów swoje walory i jego horyzonty zostały poszerzone o wizjeświata widzianej ładniejszymi oczyma, niż przepite lub znarkotyzowane oczy bandy chłopów.

Maj seria notek o niczym… Czyli jak rozmawialiśmy kiedyś… („przyznaj się że nie miałeś o czym napisać!”)Matury, matury, matury!! Maras, Gała, Gałczyńska do egzaminów przystąpili… („dojrzałości… heh”)

Czerwiec zdecydowanie i bezsprzecznie należał do Gudzisława…(„mhmmm”)

Lipiec, sierpień przeszły praktycznie niezauważone. Dwie notki napisane przeze mnie obie trochę z musu choć z tej drugiej jestem zadowolony… („nie było najgorzej…”)

Po sierpniu, wrzesień wycięto nam z życiorysu, by zacząć od razu październikiem,a tam nagle aż 5 notek („bardzo chłopaki obniżyliście pułap ilościowy. 5notek was zachwyca? a czym tu się podniecać? czasem w miesiącu mieliście po 30notek… był sens was odwiedzać”). W listopadzie i grudniu też się trochę działo, było co poczytać… („ano było”) Nawet wystrój zmieniliśmy z okazji świąt Bożego Narodzenia w przypływie radości płynącej z pisania na bardziej świąteczny, a więc był chujowo czerwony kolor, Mikołaj i choinka z puszek od piwa w lodówce.(„było tak ładnie, tak kiczowo, jak nie u was”)

2007: Styczeń.

„Zmarł Japończyk Momofuku Ando - wynalazca "zupek chińskich" !!!!!!!!!”(„świeć panie…”)

Ta informacja chyba była najważniejsza.

Idzie luty podkuj buty („no i żeście podkuwali chyba cały miesiąc, bo tylko jedna notka została napisana”)

Marzec stuknęły nam dwa lata i… („sami jesteście stuknięci i to, kurwa, ostro, sadząc po tym zdjęciu”)… spotkanie Ojców Założycieli…Opisane w bardzo wyrazisty sposób przez nas trzech…(„kurwa powiem szczerze chyba jesteście ostro pojebani, albo pisząc tą notkę byliście nieziemsko pijani”)…późno w nocy, w trzech różnych stylach, po przejściach i spożyciu wielu piw… („no właśnie”)

Kwiecień to miesiąc, w którym Ola się wściekła i... („...i chwała jej za to...”) ...cały miesiąc należał do niej. Na końcu Maras się odezwał jeszcze by potem przenieść się i zapanować nad majem. Wujowe matury i spotkanie Ojców Założycieli plus Jahu… Odbiło się ono na naszej psychice i to mocno,Maras 11 dni później zamieszcza zdjęcie na którym widać jak podcina sobie żyły kartą z McDonald’sa… („I’m lovin’ it… trochę ketchupu i to wszystko”)

Czerwiec,lipiec, sierpień, wrzesień… Średnio, co dwa tytonie coś się pojawiało więc można to za całkiem dobre kilka miesięcy…

21 wrzesień 2007 – 18 kwiecień2008 – pustka

21 kwiecień 2008 – 26 październik2008 – pustka

26 październik 2008 – 16 styczeń 2009 –pustka

Luty 2009 - przenosimy się…



Było nas trzech był pewien blog i zdechł



A kiedyś musieliśmy wprowadzić 24h wyłączności dla notki… Z każdą nową notką mieliśmy czekać 24h,bo bałagan zaczynał się robić…


…to były czasy…

(„nawet lubiłem was tutaj czytać czasem, ale chuj, przenieść się musicie! teraz będziecie siedzieć w nowym miejscu i tylko mi tu bez marudzenia”)



- wuja




[szedł ze mną przez wszystkie dni - zły los…]