poniedziałek, 28 marca 2011

+ Nocna lektura

Do Gały:

będzie długo i o kiblu,

a i tak na końcu

gówno z tego wszystkiego wychodzi



Znów zasnąłem gdzieś między wczoraj a dziś. Gdy się obudziłem bolał mnie kark i plecy. Zrzuciłem okrywający mnie koc. Zdrętwiałe nogi odmawiały posłuszeństwa, więc trochę czasu zajęło zanim zgasiłem światło. Nawet nie pamiętam czy było jeszcze potrzebne, gdy zasypiałem. Podniosłem z ziemi książkę. Oczywiście była zamknięta, a w środku, co również było do przewidzenia, nie było zakładki. Pewnie zajmie mi trochę czasu zanim znajdę miejsce w którym skończyłem czytać. Tym bardziej, że mam coś na kształt czarnej dziury w głowie. Nie pamiętam, kiedy jawa przeszła w sen. Zatarła się granica. Tak samo jak między nocą a dniem.

Kiedyś czytałem, że zmiana czasu na zimowy, bądź letni, wpływa negatywnie na nasz organizm. Niby nie potrafimy się przestawić tak szybko. I mimo, że nie jesteśmy tego do końca świadomi, nasze ciało jest po tych zmianach równie zdezorientowane jak krowy w Rosji. Jednak czy człowiek, który od długiego czasu nie ma unormowanych godzin snu, który często potrafi zagubić się w dniach tygodnia, może aż tak odczuć stratę jednej godziny?

Staram się więc dojść do łazienki by obmyć twarz. Odzyskać świadomość dnia dzisiejszego i przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z dnia poprzedniego by jakoś umiejscowić się w czasoprzestrzeni. Nie mam pojęcia czy spałem 40 minut czy 4 godziny. Czuję się jak po ostrym chlaniu z ta różnicą, że nie boli mnie głowa. Reszta odczuć się zgadza. Standardowo więc siadam na kiblu i rozmyślam nad tym o której mogłem zasnąć. Hipotetycznie zakładam, że była to 4 nad ranem. Ta godzina zawsze wydaje się być dobra. Robi za idealną granicę, której ja teraz nie mogę odnaleźć. Jest to godzina, kiedy nie można jednoznacznie powiedzieć czy jest wcześnie czy późno. Zawsze ją lubiłem.

Siedzenie na ubikacji z opuszczonymi spodniami ma jakieś dziwne właściwości. Dlaczego właśnie tam najlepiej się myśli? Z czym się to wiąże? Nigdy nie mogłem znaleźć jakiegoś bezpośredniego wpływu toalety na sposób rozumowania. Nie raz przecież zdarzało się, że brałem jakieś zadanie z rozwiązaniem którego miałem problem siedząc w pokoju, jednak gdy tylko rozsiadłem się wygodnie na desce klozetowej odpowiedzi same wręcz do mnie przychodziły. To zaskakujące, ale prawdziwe. I co ciekawe znam wiele osób, z tą samą przypadłością. Nie ma na to jednej konkretnej odpowiedzi.

Może chodzi po części o spokój jaki tam panuje? Przekonanie, że nikt nam w tym czasie nie będzie przeszkadzał. Jesteśmy zamknięci, odgrodzeni od świata zewnętrznego. Spokój.

Samo jednak przebywanie w zamkniętej łazience nie zwiększa możliwości naszego mózgu. Trzeba siedzieć i to siedzieć na desce klozetowej. W takim razie może chodzi o postawę, w jakiej akurat jesteśmy. Gdy stoimy pracuje zbyt wiele mięśni, nie czujemy się do końca komfortowo, umysł jest przeciążony utrzymywaniem naszego ciała w pozycji wyprostowanej. Gdy leżymy zbytnio się relaksujemy, nasz mózg staje się leniwy - nie chce mu się pracować nad niczym ciężkim. Pozycja siedząca wydaje się być w takim razie idealna, a w naszej zamkniętej łazience najczęściej do siedzenia nadaje się tylko kibel. Jak dla mnie ma to sens.

Ciągle jednak czegoś brakuje. Dlaczego akurat opuszczone spodnie? Ten element wydaje mi się być najdziwniejszy w tym wszystkim. Może chodzi wygodę? Może ma to podłoże ewolucyjne i jest związane z postępem? Matka Natura wzywa nas byśmy zrzucili te sztuczne okrycia krępujące nasze ciała i zwrócili się znów ku niej. Pytanie: dlaczego akurat dupą? I dlaczego na sedesie? Może jakiegoś nowego znaczenia nabierają słowa poetów. Może Natura chce byśmy swe lico blade w postaci dwóch nagich pośladków skierowali w jej stronę? Może razem z odchodami, niepotrzebnymi już dla organizmu pozostałościami po pożywieniu, pozbywamy się myśli zbędnych zaprzątających nasz umysł? Zmartwień i trosk trapiących naszą duszę... Czy wypróżniając się dostępujemy aktu oczyszczenia? Katharsis. Wypróżniając się podświadomie oczyszczamy nasze ciało, umysł i duszę. Spływa na nas łaska oświecenia. Czyżby była to namiastka spotkania z bogiem? Ze stwórcą? Trzeba by zapytać mnichów buddyjskich, albo chociaż świadków Jehowy. Całkiem możliwe, że w jednej ze swych gazetek pisali już o tym (bo wydaje mi się że napisali już o wszystkim co tylko możliwe).

Tu jednak natykamy się na poważny problem. Bo czyż nie zdarzyło się nam załatwiać naszych potrzeb na szybko w terenie. Dlaczego wtedy nie możemy dostąpić oświecenia? W końcu jest to jeden z najbardziej naturalnych sposobów by w przykucku, pośrodku lasu (może być też ubikacja turecka), załatwiać potrzeby fizjologiczne. Niestety w takiej pozycji nogi szybko drętwieją. Po za tym umysł nasz, tak jak podczas stania, musi zapanować nad naszym ciałem, z ta różnicą, że podczas kucania istnieje realna groźba upadku we własne odchody. W takim przypadku nie może być mowy o żadnym katharsis, czy też oświeceniu. Jest to więc ślepa uliczka.

W sumie wcale niepotrzebny jest akt wypróżnienia, żeby lepiej się myślało w toalecie. Nie będę w takim razie rozwodził się nad możliwym wpływem zapachów, tudzież smrodów, unoszącymi się w powietrzu. Po za tym z własnego doświadczenia dobrze wiem, że wystarczy samo pomieszczenie z ubikacją (może być też prosta sławojka tylko że w tym przypadku od dodatkowych elementów drażniących nasz narząd powonienia już się nie uwolnimy) i opuszczone spodnie (siedzenie z opuszczonymi spodniami w zwykłym pokoju na krześle lub kanapie po prostu nie działa – sprawdzone).

W takim razie co takiego znajduje się w toalecie czego nie ma np. w kuchni? Jakieś dziwne skupiska energii? Wiadomo, że energię można pozyskiwać z odchodów, jednak jakąś szczególną ich rolą w procesie myślenia odrzucam. Ponadto wystarczy przecież pociągnąć za spłuczkę, a wszystko (i gówno, i energia) razem z wodą spłynie do oczyszczalni ścieków. Możliwe, że woda w zbiorniku posiada jakieś dziwne właściwości. Trzeba by było napisać do człowieka specjalizującego się w temacie, czyli Zbigniewa Nowaka (może być też jakiś inny znawca tematów bioenergo, ale akurat pamiętam, że Zbyszek miał duży potencjał, bo któż inny raz w tygodniu jonizował w telewizji wodę pitną kilku tysiącom Polaków). Całkiem prawdopodobne, że znałby on odpowiedź na to nurtujące mnie teraz pytanie. Niestety z wodą jak z samym wypróżnieniem, może być, ale niekoniecznie. W końcu wyżej już pisałem o sławojkach (wychodkach) – tam raczej nie ma spłuczek, a rozmyśla się w miarę dobrze (przynajmniej tak długo jak palący się papieros w miarę tłumi inne zapachy).

Hmmm... Rzec by można - temat rzeka. Jednak im dłużej będziemy się w niego zagłębiać tym większe nasze odczucie, że gówno z tego będzie.

I tak to spędziłem w ubikacji na rozmyślaniu kilkanaście dobrych minut, nie uzyskując wcale odpowiedzi na żadne z pytań dręczących mnie gdy do niej wchodziłem. Nadal nie wiem o której zasnąłem i chyba się już nie dowiem.

Zresztą już mnie to nie interesuje...



Wujaz góry przepraszając wszystkich, którzy to przeczytali (o ile można zamieścić pod notką przeprosiny „z góry” – ale to nieważne bo życia się nie oszuka a czytanie i filozofia na klopie jest integralną częścią jego natury bo gdzie jak nie w sraczu tyle spokoju)


(...Merda d’artista...)