sobota, 14 lutego 2009

+ Całą noc na potłuczonym szkle…



Zastygłem nad pusta kartką… Napisałem cokolwiek, ale kartce trafiło się do kosza na śmieci. Na kolejnej na zmiany pisałem i malowałem, niestety ta także trafiła do kosza… Następnych dwie też nie potrafiło przyjąć moich myśli, więc podzieliły los poprzedniczek. Zastanawiałem się chwilę czy ma sens wyciąganie kolejnych, przecież tyle drzew ścina się, żeby tylko średniej wielkości miasteczko produkowało kilkaset ton makulatury dziennie…

Wkurwiłem się, poszedłem zrobić sobie herbate… Podczas gotowania wody zacząłem rozmyślać nad tym całym procesem. Woda, leci sobie do mnie, oczywiście po drodze zostaje jeszcze oczyszczana, z naszego jeziora Słupeckiego, zdecydowanie w przedostatniej fazie istnienia… Jezioro eutroficzne, czyli w skrócie, dużo glonów, i wszelkiego rodzaju syfu roślinnego dającego latem piękny zielonkawy odcień, coraz mniej tlenu, coraz więcej mułu, przezroczystość sięgająca miejscami nawet do, aż, 30cm. Z dodatkowych atrakcji, ścieki komunalne z pobliskich wiosek, nawozy sztuczne i mineralne wypłukiwane z okolicznych pól, śmieci, których wygodniej i taniej było, zamiast na wysypisko, zrzucić przy brzegu. Po prostu idealne źródło wody do picia

Trochę prądu zmarnowałem, ponieważ wodę gotowałem czajnikiem elektrycznym… No cóż, trochę atmosfery musiało ulec przeze mnie degradacji, ponieważ większość elektrowni działa u nas jeszcze na węgiel, a jakby tego było mało w oczekiwaniu na wrzątek, zapaliłem papierosa. Na domiar złego był to papieros z filtrem, więc niestety i pedosferze się dostało, bo filtr ładnych kilkaset lat będzie się rozkładał. Dodatkowo, gdy już wypije herbatę to torebkę z fusami też muszę gdzieś wyrzucić, żeby się rozkładała, ale jednocześnie żeby nie walała się byle gdzie, więc trafia się jej do kosza na śmieci. Stamtąd wywędruje na wysypisko w Borkach, o ile firma wywożąca sumiennie wywiązuje się z obowiązków, więc przyczynie się do degradacji tego skrawka ziemi, z okolic, którego nie raz jadłem grzyby i nadal czasem jeszcze jem…

Napiłem się piwa… Puszki są aluminiowe… Picie z nich powoduje zwiększenie nagromadzenia w organizmie metali ciężkich, które są niezdrowe dla organizmu. Po za tym w końcu kupując i pijąc to piwo czas spędziłem na świeżym powietrzu. Zapachy z Konspolu, gdzie kurczaki są mordowane tysiącami, jest po prostu zniewalający na tyle, że widywałem osoby nie mogące wytrzymać już ilości odczuć zmysłu węchu i które mówiąc krótko rzygały jak kot pod płotami… Dodatkowo spaliny z samochodów, dymy z piecy ciepłowniczych sama radość dla zdrowia i środowiska (i znów te metale ciężkie plus świetne dla cery siarczany, azotany itp)… Ale wracając do puszek… Co z nimi zrobić?? Oddać w skupie? Kilogram aluminium poszedł w dół totalnie. Zawsze można było kiedyś zostawić dla innych, dla zbieraczy, ale dziś? Dziś nawet im coraz mniej się opłaca, nawet oni już coraz mniej zbierają. Kiedyś nie było miejsca w mieście gdzie wyrzuciłeś puszkę i ona leżała dłużej niż tydzień… Gdzie ona biedna teraz ma leżeć? Nie rozłoży się za szybko…

Wróciłem do domu zbudowanego z cegieł, betonu, żelaza, szkła i całej masy tworzyw sztucznych… Piękna sprawa… Środowisko naturalne po prostu uwielbia betonowe dżungle…

Włączyłem elektroniczne kartki napisałem, co napisałem, a co ty teraz czytasz, i też się wkurzyłem znów, bo czyż, gdy mam włączony komputer i nie piszę już na kartkach z drzew coś oszczędzam?? Ile energii zostaje w tym momencie zużyte żebym ja mógł sobie sklecić te kilka zdań… Uruchomienie całego sprzętu, lampa w pokoju… Może gdybym odpalił laptopa… Wtedy może jeszcze jakieś oszczędności bym poczynił, ale ile tych oszczędności? A moje zdrowie? Niewygodne warunki pracy. Lewostronna skolioza z rotacją… Zmniejszona lordoza.

Poszedłem coś zjeść. Sama chemia, sam raj dla moich trzewi. Mój organizm po prostu kocha wszelkiego rodzaju niezdrowe tłuszcze, fosfor i odpadki mięsne z parówek, wodę w kiełbasach i szynkach, stare mięso polewane wrzątkiem i smarowane tłuszczem na zapleczach marketów, chleby smarowane sztucznym masłem, mleko od krów na paszach, warzywa nawożone wszystkim, czym popadnie…

Za raz pójdę się wykąpać, ogolić… Zmyje swoją naturalną ochronę z bakterii, wystawie swój organizm na działanie innych mikrobów, ale jednocześnie zmyję z siebie brud, który także niezdrowo jest mieć na sobie. Woda z mydlinami spłynie sobie kratką ściekową do oczyszczalni skąd wpadnie znów do jeziora i znów będę sobie parzył na niej herbatę. Zdejmę ubrania produkowane przez Chińczyków po drugiej stronie globu za grosze.

Włączę radio i znów zmarnuję całą masę energii…

I zasnę a gdy będę spał mój biedny strudzony organizm będzie odpoczywał…

Ale czy na pewno??

A kogo to…


Prześpisz całe życie – gdybym tylko mógł…



Król szczurów którego męczy wiele rzeczy (notka pisana na dwa podejścia i wcale nie dzięki temu tworzy jakiś tam ciąg po prostu napisałem część musiałem wyjść wróciłem i dopisałem trochę środka i kawałek początku)



[…w szafce z lekarstwami tkwie…]



4 komentarze:

Jahu pisze...

Od kiedy pije się wodę z jezior?
Dalej nie czytałem, bo późno i spać ide. Taki więc tylko komentarz z zaszokowania.

umpol pisze...

Taka mała przenośnia. Tylko dwa z chyba 6 punktów poboru wody są w bezpośredniej odległości od jeziora, około 50-100m (są też ujęcia wody za dworcem PKP, przy drodze w stronę Konina)... Wód do picia nie bierze się z wód zaskórnych, ani i gruntowych... U nas akurat są to wody mioceńskie, więc trochę głębsze, leżące pod warstwami nieprzepuszczalnymi (choć na naszym terenie występują one akurat stosunkowo płytko)...

Po za tym tak mnie tknęło do użycia takiej przenośni po przeczytaniu takiego małego artykułu o stanie wody w mieście P-niu kilka lat temu napisanego przez dr n.tech. Andrzeja Pawułe z UAM-u...

umpol pisze...

Fragmentu niestety nie podam bo jest zbyt długi :D

Jahu pisze...

no tak, zgadali my się na gadu i wszystko sobie wyjaśnili... A co do całości notki. Cóż mogę rzec.. i ja mam te cholerne wyrzuty codziennie :(