niedziela, 26 lipca 2009

+ Wpętlanie



Nic się nie dzieje…

Człowiek żyje z dnia na dzień, oczekując czegoś co będzie w stanie odmienić jego życie, lecz nic się nie dzieje.

Siedzimy tu ciągle tacy sami, przywiązani do miejsc, ludzi, zdarzeń.

Kofeina, nikotyna, teina.

Tak moje życie przecieka mi przez palce…


Ale czy faktycznie?



- Król Szczurówpatrząc z perspektywy dnia wczorajszego (choć teina i kofeina to niby ta sama substancja)



[…dzień kolejny minął…]

niedziela, 12 lipca 2009

+ I tak to życie się kręci…


„Pan Jezus już się zbliża

już puka do mych dni…”


Tak więc Wuja znów trafił na polskie autostrady – tym razem istniejące tylko na papierze i choć budowa jeszcze nie ruszyła to terminy są napięte jak baranie jaja na tyle, że od trzech tygodni na nic nie mam czasu…

Nie ma co się jednak usprawiedliwiać ponieważ nie napisałem nic od praktycznie pół roku.

Dlaczego? Prosta sprawa – bezrobocie dało mi w kość na tyle, że obrozowo mogę przedstawić to w następujący sposób:

„Czas wlókł się swoim torem, a ja siedziałem sobie obok na widowni.”

Nic nie było do roboty i ogólna kicha z wszelkich górnolotnych planów. Brak kasy, brak chęci i brak perspektyw na to, że można jakoś z tego dołka wybrnąć. Tylko „Małe piwko” Maklakiewicza ratowało swoim peudooptymistycznym przekazem, tak samo jak przed dwoma latami.

Na szczęście brak pracy i pieniędzy zaowocował w dużą ilość wolnego czasu, który można było poświęcić by nadrobić zaległości z wojska.

Ale nie o tym miałem pisać…


Więc…


Dziś wziąłem się za drobne porządki na podwórku, co oczywiście okazało się średniej jakości pomysłem gdyż jest niedziela, więc wszystkie babcie z okolicznych bloków idące do lub z kościoła musiały poczuć się urażone, że dnia świętego nie święcę. I tu właśnie siedząc na dachu i widząc te zdegustowane pełne wrogości spojrzenia, zacząłem się zastanawiać nad problemem niedzieli i jakże rozpowszechnionym wśród naszych ukochanych babć wyznaniem rydzyko-katolickim.

Czy już nawet nie mogę sobie w pierwszy, od dawna, faktycznie wolny weekend popracować na przydomowej działeczce. Jeśli całe trzy tygodnie dymam po torfowiskach, lasach, łąkach i polach pełnych kleszczy z instrumentem na plecach i trzydziesto kilogramowym wiaderkiem betonu w ręku, by nasz kraj miał w końcu jakieś autostrady, to czy po powrocie do domu muszę położyć się i gnić w łóżku przez cały dzień pozwalając tym samym by chwasty zniszczyły mój trawnik, bluszcz zarósł doszczętnie rynnę, drzwi i okna, a wszelkiego typu śmieci przerzucane przez płot na moje podwórko zablokowały wjazd i wejście na nie? Wedle prawideł głoszonych przez o. Dyrektora i ogólnie pojęty kościół – tak. Mam zostawić wszystko samemu sobie, gdyż niedziela jako odgórnie ustanowiony dzień boży musi być całkowicie wolna od pracy. Wszystko fajnie, wszystko świetnie, ale praca, którą wykonywałem była bardziej odprężająca niż męcząca. Po za tym nikt mi jej nie nakazał, a także nie dostałem za nią żadnego wynagrodzenia w sensie materialnym. Praca ta pomogła mi miło spędzić czas na „świeżym” powietrzu i sprawiła, że przez jakiś czas podwórko znów będzie wyglądało tak jak powinno, ale nie wytłumaczysz raczej nikomu nic w ten sposób.

Jest oczywiście więcej argumentów ukazujących pewną nielogiczność w takim zmuszaniu ludzi do niedzielnego nic nie robienia. Otóż leżąc i nudząc się ocieram się o grzech i to nie byle jaki. Jeden z Grzechów Głównych - Lenistwo. I tu niestety ten argument też zostaje zbity, ponieważ niby nikt nie każe mi się lenić. Mogę przecież czytać książkę, oglądać telewizję, iść do kościoła, na spacer, pojeździć rowerem, mam czas na refleksje, czas dla rodziny etc. Ale jeśli ja, kurwa, nie mam ochoty czytać, jeździć na rowerze itd.? Jeśli ja po prostu w niedziele, każdą niedziele od wielu, wielu już lat nie mam ochoty na nic, totalnie... Ten dzień i cała jego otoczka kojarzą mi się tylko i wyłącznie z nudą, „nic nie chceniem” i ogólnym z góry nakazanym lenistwem. A więc nawet, jeśli ja tego dnia nic nie robię, bo nic mi się nie chce, to nie powinno być to moim grzechem, ale grzechem tych wszystkich babć i dziadków patrzących na mnie podczas prac porządkowych z okien bloku i roztaczających nad moją postacią wizje piekielne, pełne kotłów ze smołą i półnagich diabłów z trójzębami (ta wizja pewnie właśnie ze względu na półnagość małych kudłatych potworków jest chętnie przywoływana w wyobraźni przez żeńską część wierzących w podeszłym wieku, którym zostały już tylko te wyobrażenia, a przecież zawsze znajdzie się ktoś, kogo można potępić, bo „dzisiejszy świat jest tak zepsuty i wszystko powywracane jest do góry nogami”, więc i okazji do wyobrażeń jest wiele).

Nie mówię oczywiście o największej głupocie, jaką można popełnić wdając się w dyskusje na taki temat, czyli stwierdzeniu, że nie jest się jakoś szczególnie wierzącą osobą. To jest błąd niewybaczalny. Wtedy nawet gdyby twój dom stał w płomieniach nie masz co liczyć na „sąsiedzką pomoc” i telefon na straż pożarną, bo gdy nie wierzysz to tak czy siak pochłonie cię ogień piekielny, a pożar domu możesz i powinieneś potraktować jako ostrzeżenie!


Opamiętaj się!”


Pozostaje jeszcze jeden argument, którego także lepiej nie używać. Zawarte w Biblii słowa:


"Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku?"

Mt 7,1-3


Jest to sama prawda, ale zakończenie rozmowy na temat pracy niedzielnej w ten sposób także zaowocuje obrazą majestatu każdej osoby wyznania rydzyko-katolickiego, bo jakże to niewierny, poganin, może pouczać przykładnego katolika?

Więc jaka jest najlepsza metoda? Chyba tylko robić swoje i nie wdawać się w głupie gadki z wszystko wiedzącymi babciami i dziadkami, bo choć mają swoje lata, mogą być w jakiś mniejszy lub większy sposób autorytetami dzięki doświadczeniom, które przez te wszystkie lata zdobyli, to jednak świat się zmienia, nikt nie spali mnie już na stosie za to, że pracuje sobie spokojnie w niedziele zamiast klepać pacierze w kościele.

I nie urażając niczyich uczuć nie zamierzam spędzać każdej niedzieli na przymusowych spacerach.


Szczęść Boże!



Wujapo powrocie z prac porządkowych


[…jutro spotkają się w kościele…]