wtorek, 4 stycznia 2011

+ Spłoszył gołębie...


Rozpoczął się kolejny rok, a świat nadal się nie kończy.

I dalej robię na co dzień to co robiłem - spokojnym ruchem ręki zarysowuje kolejne kartki projektu, wertuje kolejne książki ścierając opuszkami palców zapisaną w nich wiedze, tracę wzrok i zdrowie łącząc punkty na ekranie.

Lecz w tej chwili mam przerwę i siedzę sobie sam w wielkim pokoju w Olsztynie, palę Karvony, piję kawę, słucham Sinatry i robię się trochę sentymentalny. Czasem mi tego trzeba.

Prawdopodobnie za rok znów będę siedział w tym samym miejscu, rysując inny projekt, wertując inne książki, łącząc inne punkty. Nadal będę palił papierosy, pił kawę i słuchał Sinatry. I tak samo będę zadowolony ze swojego życia jak i teraz, bo wiem, że gdy skończę lub chociaż zrobię sobie przerwę i spojrzę na to wszystko z boku, będę zadowolony z postępów, z wyglądu swojego dzieła. Wyjdę wtedy na pewno znów do ludzi, by móc obserwować ich życie. Przepuszczę starszą osobą w drzwiach, uśmiechnę się do malucha w wózku, odbędę krótką, miłą rozmówkę ze sprzedawcą w sklepie. Powiem swojej dziewczynie coś miłego, może podaruję kwiaty. Wyjdę ze znajomymi żeby pogadać, powspominać stare czasy, zaplanować coś na przyszłość, choć, jak wiadomo, życie i tak zweryfikuje te plany, ale to nieważne. Zawrę kilka nowych znajomości. Pojawię się tu i tam. Tak po prostu.

Mimo, że, tak jak kiedyś pisałem, nie zostanę nikim wielkim, staram się żyć tak by mieć z tego radochę. I co ciekawe – mam to dziwne wrażenie, że mi się udaje. Lubię to swoje życie. I choć wiele rzeczy można by w nim zmienić to jednak nie widzę takiej potrzeby. Stąd też, pomimo tego, że rozpoczął się nowy rok, nic nie zmieniam. Nie wyznaczam sobie nowych celów, nie zmieniam układów rządzących moim życiem, nie określam nowych granic. Ciągnę dalej swój wózek w tym samym, sprawdzonym tempie. Staram się analizować i wyciągać wnioski na bieżąco. Korygować trasę, którą zmierzam w czasie rzeczywistym, z dnia na dzień, po to tylko by żyć tak jak lubię.

Dlatego też dziękuję wszystkim, których spotkałem. Dzięki nim jestem tym, kim jestem i tu, gdzie jestem. Choć wielu z nich zaginęło gdzieś przez te lata, inni robią mniejszą lub większą karierę, to jednak wszyscy bez wyjątków mieli wpływ na moje życie. I właśnie w tym miejscu notki chciałbym im za to podziękować. Za to tylko, że mogłem ich spotkać. Dzięki wielkie, za wszystko, a szczególnie za to, że pozwoliliście mi żyć na swój własny sposób.


Wujatak jakoś bez wyraźnego celu, ale z przeświadczeniem, że tak właśnie tym razem trzeba (na koniec odniosę się jeszcze do ostatnich słów poprzedniej notki Jaha: trzeba być tylko dobrym narratorem)


[... tak jest zresztą co noc...]


sobota, 1 stycznia 2011



10/11,
czyli kilka słów o czasie
część 2
PODSUMOWANIE


Ten delikatny motylek, o którym pisałem w poprzedniej notce przerodził się w gryzącego dinozaura i odczuwam jakiś niepojęty, nieuzasadniony stres im bliżej 'magicznej' granicy, czyli godziny 24. Mam tylko nadzieję, że to widmo zbliżającej się sesji, a nie zwiastowanie tragicznego roku. To jednakże idealny stan i idealny czas, by skrobnąć coś o minionym. Trzeba go domknąć porządną rekapitulacją. Ekspozycją tematu powinna być moja obecna sytuacja, czyli ja, pies, kot, monitor i szklanica wódki. Wszystko domknięte trzema i 3/4 ściany. W zasadzie na własne życzenie, bo w tym roku dostałem nadzwyczaj dużo zaproszeń na sylwestra. To chyba też jest wynikiem moich postępowań w dwa zero jeden zero. Nie korzystam z nich jednak i piszę notkę. Jest godzina 17- dużo czasu na podsumowanie.

Rok zaczął się dobrze, a skończył jeszcze lepiej. Chciałbym użyć mądrych wyrazów, ale nie powiem o środku inaczej niż, że był chujowy.
Na początku miałem dziewczynę, chociaż z obecnego punktu widzenia brakowało w tym fajerwerków. Do czerwca tkwiłem w umysłowej stagnacji i impotencji, ułudzie szczęścia co zresztą potwierdza fakt, że tylko ja w tym związku nie wiedziałem, że jest coś nie halo. Nie dziwne, bo zaufałem, nie śledziłem i szczęśliwym się czułem. W międzyczasie w maju zmarł dziadek, byłem wtedy w Łodzi. Kiedy umierał ja w tym czasie odpowiadałem na pytania profesorów podczas egzaminów, moja dziewczyna natomiast rozbierała się przed moim przyjacielem. Płacz, złość, nienawiść- łatwo sobie to wyobrazić. Dalej było już tylko gorzej- alkoholizm, zamknięcie na świat, problemy na uczelni, w domu, z wagą, sumieniem i miłosierdziem. Totalny upadek. Szukam w umyśle impulsu, który pozwolił mi się odbić od dna. Miałem wsparcie wielu osób, których nie sposób wymienić. Nie chce nikogo pominąć, więc nie będę wymieniał. Ich wsparcie jednak ograniczało się do łączenia się w bólu, albo łojeniu wódy ramie w ramie. Czymś co naprawdę mogło mnie wyciągnąć z doła była zmiana przekonań, sposobu myślenia, po prostu stanu egzystencji. I wydaje mi się, że tak szybkie postawienie się na nogi zawdzięczam koledze z Krakowa, który powiedział tylko The Game Neila Straussa. Od tej książki ruszyła lawina zmian. Od niej odbiłem się dalej i poznałem programowanie neuro-lingwistyczne, które do znudzenia przewija się w moich notkach. Zacząłem kształtować nowy model świata, a większości relacji interpersonalnych przyjrzałem się z fenomenologiczną świeżością. Zanim moglem świadomie zmienić kształt swojej egzystencji, przeszłego jak i przyszłego życia, wyciągnąłem wszystkie z możliwych doświadczeń z letnich wydarzeń. Oznacza to tyle samo plusów co minusów. Przypakowałem niczym Robert Burneika, bo nie było opierdalania się! Nakręcała mnie prymitywna chęć zemsty, której celowo nie pozbyłem się, bo owoce były godne. Zrozumiałem też w czym tak naprawdę tkwiłem, stałem się o wiele bardziej twórczy i pełen weny. Kiedy podniosłem się po ciosie, którego miałem nie ustać zacząłem realizować postanowienia, które dotyczą także roku 2011 o moich znajomych. W sumie w minionym roku odzyskałem, bądź znacznie poprawiłem kontakty z 11 znajomymi i straciłem, bądź pogorszyłem z dwoma. Właściwie z dwojgiem i był to niebywale opłacalny jak się okazuje interes. Niedługo po ich utracie, bowiem zdobyłem przyjaciela, który na ćwierć mili brał wszystkich. Od tego momentu do dzisiaj było już tylko lepiej. Nie mogłem poradzić sobie jedynie z alkoholem, którego wcale nie chciałem się pozbywać ze swojego życia. Wódkę odstawiłem, ale piwo mogę wciągać nosem. Wciągałem więc początkowo wódkę, potem już tylko wina i piwa z nowymi kolegami. Tak zacząłem płynąć na fali alkoholu, a w momentach trzeźwości od godziny 14 do 18 starałem się lepić z kawałków jakiś w miarę sensowny żywot.
W połowie listopada do opinii publicznej przeniknęła informacja o rzekomym bogactwie jakiego dorobiłem się na trzyletnim bezrobociu. W miesiąc znalazłem w sumie 4 dłużników, którym oddałem 3 tysiące złotych polskich ze swojego skarbca tym samym zamykając go po przekroczonym limicie na pożyczki. W ciągu roku pożyczyłem blisko 6 tyś złotych 6 osobom, a grudzień jako czas świąteczny okazał się być rekordowy. Taka sieć wzajemnych zależności oprocentowana piwem przyniosła mi w ciągu roku kilka jego litrów, masę dymu tytoniowego i odwiedziny kolegów, których z twarzy już zapomniałem.
Jeśli jesteśmy przy finansach to również warto wspomnieć o stypendium naukowym z uczelni, ale nie jestem pewien czy będę w stanie utrzymać się w szkole, bo ostro zawaliłem. Niemniej sukcesami należy się chwalić, tym bardziej, że to pierwsze i ostatnie stypendium.
W tym samym okresie przyjąłem w skutkach bezczelną strategię zacierania granicy między fikcją, a rzeczywistością. Podjąłem grę ze społeczeństwem, której celem jest doprowadzenie do momentu, w którym nieliczni wiedzieć będą tylko kim naprawdę jestem. Jak wiedzą moi przyjaciele i moi wrogowie nie zniżam się do kłamstwa zatem system oparłem na tzw. wkręcaniu. Wkręcanie od kłamstwa różni się tutaj tym, że wkręta to ruch sportowy, a kłamstwo to nieczysta zagrywka. A ci co się obrażają nie umieją się bawić. Zasadami można objąć niemal całe życie, więc w skrajnych przypadkach ci którzy nie umieją się bawić nie powinni żyć (czyli grać). Dobrą wkrętą w ekstremalnych przypadkach może być nawet zdrada kobiety, a już na pewno dobrze, jeśli tak się to rozpatruje, chociaż to już hardowy odłam graczy. Śledząc jednak realizację idei w tym roku pochwalić muszę się kilkoma dobrymi akcjami. Nie rozciągając jednak niepotrzebnie tematu należy odpowiedzieć zwięźle na pytanie: do czego to doprowadzi i po co ci to? Chodzi w skrócie o to, że nikt nie będzie mnie za nic rozliczał, nie będzie mógł mnie jednoznacznie ocenić, poznać i uwierzyć. Aby mieć intymność, szerokie pole i duże możliwości.
Jak szaleć w grudniu to na całego: zwyrodnienie kraciaste oka i rekordowy 25 minutowy zanik połowy obrazy. "Pożyjemy-zobaczymy" jak to się rozwinie chciałoby się rzec, choć może nie jest to w tym wypadku zbyt fortunne powiedzenie.
Również na przełomie listopada i grudnia byłem świadkiem lądowania obcych na naszej planecie, którzy po okrążeniu miasta oddalili się nie czyniąc żadnych zniszczeń. Końcówka roku zatem obfitowała w wiele znakomitych wydarzeń. Reasumując był to rok trudny, ale jednocześnie popchnął mnie o parę jak nie paręnaście lat w myśleniu do przodu. Gdyby nie on pewnie siedziałbym teraz głupio uśmiechnięty tkwiąc w kłamstwie, ułudzie i wrażeniowości. Zadawałbym się z ludźmi, których nie kocham i chodził drogami, którymi chodzić nie powinienem. To był więc dobry i poczciwy rok, bo w życiu nie istnieją porażki, są tylko informacje zwrotne.

Gramy proszę państwa, gramy! Tak naprawdę w trakcie pisania zadzwonił do mnie anioł i zapytał dlaczego nie spędzamy sylwestra razem. Teraz
jest 1 stycznia 2011 godzina 20:30, a życie to bajka.