piątek, 27 marca 2009

+ Czterdzieści trzy…

Już siódmy, gdy siedzę…

Czas wylał się po za swoje ramy.
Papierosy skończyły się już dawno, alkohol także. Nie ma herbaty… Kawa się kończy. Sok skończył się po trzech dniach. Galaretki starczyły na trzy. Śmierdzę czosnkiem i cebulą.

Zaczynam się bać świata…
Odizolowany, przez nikogo nie niepokojony, wyznaczyłem nowe granice.

To dziwne uczucie ciężkości. Zmęczenie, ból, senność, zniechęcenie, pustka…
Pieczenie i ból przekrwionych oczy…

Wziąłem do ręki książkę – za oknem czas płynął dalej.

Król szczurów – wczoraj było jutro, a dziś nigdy nie istniało

[…z okien widać całą ulicę…]

poniedziałek, 2 marca 2009

+ Zatem…



Jak większość czytających tą notkę wie, że odbyło się niedawno spotkanie Ojców. Wspominam o tym, ponieważ wydarzenie to wymaga wspomnienia…


Jak zwykle jeśli chodzi o mnie dojechałem w ostatniej prawie chwili ze względu na różne niesprzyjające okoliczności. Przez tyle lat powinienem się nauczyć, że jeśli zamierzam gdzieś wyjechać musze wliczyć w to wszystkie opóźnienia, które, o dziwo innym przytrafiają się niezmiernie rzadko, a mi za to za każdym razem… Tym razem wyszło kilka złotych więcej i około półtorej godziny ze względu na zmianę papieru w maszynce do drukowania biletów na dworcu PKP oraz ucieczkę pociągu, gdy ja czekałem sobie spokojnie pod kasą (czekałem dopóki nie zorientowałem się, że zegar nad kasami się spóźnia i wcale nie mam jeszcze pięciu minut żeby wsiąść tylko mój pociąg właśnie w tej chwili sygnalizuje odjazd).

No cóż… Zapłaciłem 8zł więcej i przejechałem się autobusem…

Dojechałem jakoś w końcu do miasta Poznania, które aż chciałoby się powiedzieć zmieniło się nie do poznania w ostatnim czasie, ale niestety byłoby to strasznie mocno przesadzone… Poznań jak to Poznań, niby cywilizowane, kulturalne miasto, ale nikt na dworcu nie oczekiwał mojego przyjazdu z kwiatami czy choćby głupim, symbolicznym pół litra. Patrzył na mnie natomiast z plakatów Popiełuszko w trzech odsłonach. Chociaż on zauważył mój przyjazd. Ruszyłem, więc na umówione miejsce spotkania, czyli mieszkanie. Czerwona fala zatrzymywała mnie skutecznie przez kilka pierwszych przejść dla pieszych, z tego też powodu szybko przestałem zwracać uwagę na tabliczki głoszące „daj przykład dzieciom przechodź na zielonym”. Nie było żadnych dzieci…

Chłopaki już w drzwiach przywitali mnie ciepłym „mogłeś nie przyjeżdżać, bo spaliśmy sobie”. Niestety już taka ze mnie świnia, że gdy trzeba to mnie nie ma, a gdy nie trzeba to się pojawiam…

Krótka, godzinna wymiana zdań i wyprawa do sklepu zakończyła się zakupieniem napoi alkoholowych o zróżnicowanym voltarzu. Kilka piw, nalewka i wódka…

Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i nie chcąc dalej utrudniać innym podjęliśmy decyzje o opuszczeniu lokalu. Wyprawa w poszukiwaniu innego miejsca spoczynku trochę czasu zajęła, jednak czas ten można by uznać za zmarnowany gdyż po trzech godzinach szwędania się po mieście musieliśmy wrócić do miejsca startu. Po drodze straciliśmy Gałę, który ze względu na małą zawartość alkoholu we krwi poczuł się zmęczony i drogę powrotną przebył tramwajem… Osamotnieni wracaliśmy więc z Marasem rozmawiając o cholera jedna wie czym. Pokrzyczeliśmy po drodze, a raczej ja pokrzyczałem sobie oznajmiając tym samym mieszkańcom pobliskich domostw mój powrót do cywila… Nikt się nie cieszył jakoś szczególnie z tego powodu… Całkiem możliwe, że ze względu na późną (lub wczesną zależy jak patrzeć) godzinę.

Po powrocie okazało się, że Gała już śpi, więc plan napisania jeszcze notki podsumowującej spotkanie, legł w gruzach. Przekąsiliśmy, więc co nieco z Marasem i po krótkiej rozmowie z Tadziem wychodzącym o tak nieludzkiej godzinie do pracy udaliśmy się na zasłużony spoczynek, który w moim przypadku z planowanych 2h zmienił się w całodniowy mityng na materacu typowo wojskowym rozłożonym na podłodze…

Obudził mnie Maras słowami „nie wiem jak ty, ale ja zaraz jadę”… Zebrałem się więc i ruszyłem w podróż powrotną, oczywiście znów wszystko na ostatnią chwilę… Gdy płaciłem za bilet wielce uprzejma pani kasjerka poinformowała mnie, że należy się spieszyć, ponieważ pociąg za chwile odjeżdża. Wielce tym przejęty wskakiwałem do pociągu w ostatniej chwili.



Pora, więc na krótkie podsumowanie.


Plusy spotkania:

- spotkaliśmy się

- pogadaliśmy

- przepłukaliśmy gardła


Minusy spotkania:

- wypłukaliśmy portfele


Więc standard i w sumie dobrze…



wuja – po czasie i nie w klasie takiej jak miało być (trudno po czasie napisać dokładnie o czym gadaliśmy i co się działo, a działo się wszystko 16. lutego bieżącego roku i miejmy nadzieję, że w niedalekiej przyszlości uda się ponownie spotkać, choć w większym gronie tym razem)



[„…poczuwszy wódę, szturmuje bary…”]