niedziela, 13 listopada 2011

+ D

Wszyscy jeszcze śpią. Świtać zacznie dopiero za jakieś trzy godziny. Znów wychodzę z domu by szukać sensu. Sensu życia. Bogaty w doświadczenia lecz biedny w środki (tak, nadal uważam narkotyki za środek). Chciałbym pozyskać wiedzę. Idę przez to miasto spokojne i ciche. Miasto, które nie ma mi nic do powiedzenia. Przechadzam się opuszczonymi ulicami. Zaglądam z okna dawnych znajomych, patrzę czy już śpią. Dawni moi rozmówcy nocno/wieczorni… Głupie to, ale cóż… Pewnie dawno nie ma ich już w tym mieście, albo zajmują się już czymś całkiem innym. Dziś wychodzą rozmyślać w innych porach i w innych miejscach niż ja, cóż - taki los.

Przemierzam puste drogi. Lekko oszronione dachy aut, przepowiadają nadchodzącą zimę. Nic się już nie zdarzy. Czuję jak życie ze mnie uchodzi.

A na polu jak zawsze – pustka. Wiatr wieje prosto w twarz (jakby to było coś niezwykłego). Idę przed siebie. Drogą która prowadzi tam gdzie jest to miejsce. Miejsce spokojne. Cmentarz. Czas się tam zatrzymał. Tu teraźniejszość łączy się z przeszłością.

Wiele zmieniło się na Polach. Polach, które znam od zawsze. Pobudowały się domy. Rozwalili betonowy krąg przy drodze (zagadkę dzieciństwa). Nie ma już też krzaków aronii ani stadniny lisów, która zawsze budziła w nas wielkie emocje, a także cypla, który nadal istnieje, ale po rozebraniu resztek stadniny jakoś stracił na wartości.

Nie ma także już Dypy. „Knajpy pod Wesołym Wisielcem”. Odeszła w niepamięć. Jak stadnina, a nawet gorzej. Zaorane pole. Nic więcej. Aż wierzyć się nie chce.

I tak przemierzam stare szlaki, by odnaleźć sens dnia dzisiejszego. Pragnę odnaleźć to co gdzieś, kiedyś, może, zostało zgubione…


Idę i czuję dziwny spokój…


A może tak właśnie ma to wyglądać – może taką przyszłość sobie wyśniliśmy…


Kurwa…



- Wuja – boli mnie to (ale idzie przeżyć pod pewnymi warunkami które niekoniecznie są dobrym rozwiązaniem – najchętniej udałbym się w góry)


(…muszę być sam…)

Brak komentarzy: